"UCIEKŁAM DO PRZODU Z TOKSYCZNEGO ZWIĄZKU"
Z autorką książki "Moje dwie głowy" i bloga pod tym samym tytułem, Mają Friedrich, rozmawia psychoterapeutka Małgorzata Osipczuk
Jeśli tylko posiadasz coś cennego, co mogłoby zainteresować "łowcę cudzych zasobów" - nie czuj się bezpiecznie. Psychopaci polują tuż obok, na nas. Sprawiają dobre wrażenie, bez trudu pozyskują zaufanie
i bezpardonowo je sprzeniewierzają. Możesz ich spotkać w pracy, w rodzinie, wśród znajomych i nowo poznanych. Tylko część spośród nich to przestępcy czy brutalne osiłki. Większość żyje wśród nas, nie wzbudzając podejrzeń.
I mogłoby Cię to nie obchodzić, ot, jedno z wielu zjawisk tego świata, zarezerwowanych dla znawców tematu. Ale co, jeśli jeden z nich weźmie sobie Ciebie na swój widelec i uzna, że potrzebuje właśnie takiej, jak Ty, partnerki?
Jeśli już żyjesz w bolesnym, krzywdzącym Cię związku, to w książce "Moje dwie głowy" Mai Friedrich nie znajdziesz pomysłu na to, jak sprawić, by partner lepiej Cię traktował.
Autorka bezlitośnie odziera ze złudzeń potencjalne czytelniczki, które liczą na jakiś magiczny lub specjalistyczny sposób na "odtrucie" ich toksycznego, zdeprawowanego partnera. Recepta jest krótka:
"UCIEKAJ! Byle do przodu!", choć jak się okazuje nie tak łatwa do zrealizowania. Jednak możliwa - na podstawie własnego doświadczenia i przetrawienia "tony" fachowej literatury Maja daje nie tylko nadzieję na
powodzenie takiej zdrowej ucieczki, ale też i cały wachlarz przećwiczonych na samej sobie bardzo życiowych, zaskakująco konkretnych wskazówek. To nie ckliwy amerykański poradnik, pełen trywialnych sloganów -
to zestaw survivalowy, opracowany własnym potem i łzami. Przy okazji fantastyczna śmiechoterapia.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Małgorzata Osipczuk: Maju, pogadajmy o rdzeniu książki, czyli o Twoim doświadczeniu. "Z toksycznego związku nie da się WYJŚĆ. Z toksycznego związku się UCIEKA. Cała filozofia polega na tym, żeby UCIEKAĆ DO PRZODU"
- cytuję podtytuł Twojej książki i motto Twojego bloga. A Tobie mogła się przydarzyć ucieczka "do tyłu"?
Maja Friedrich: Oczywiście. Przecież mi się przydarzała. Na przestrzeni wielu miesięcy cofałam się za każdym razem, kiedy dawałam się przekonać mojemu byłemu partnerowi, że wszystko, co się w tym związku wydarzyło
to "nic takiego, nic wielkiego". Za każdym razem, jak dawałam się nabrać na kolejne przysięgi, obietnice i "miodowe miesiące", po których następowała intensyfikacja jego emocjonalnej agresji, kolejnych kłamstw i poniżeń
- cofałam się. Tych charakterystycznych dla związku z toksykiem huśtawek i sinusoid przeżyłam wiele. Tak rozchwiana emocjonalnie kobieta podejmując decyzję o ucieczce jeszcze długo nie może mieć pewności, jaki numer
wywiną jej własne emocje, które ciągle próbują kolaborować ze światem czczych deklaracji przemocowego partnera i uzależniły się już nawet na poziomie chemicznym od takiego rollercoastera. Nie jestem lepsza od innych
ofiar przemocy, a przecież nie udaje się uciec do przodu ogromnej rzeszy kobiet uwikłanych w takie relacje silniej niż byłam ja: wieloletnie związki, dzieci, zależność finansowa.
Małgorzata Osipczuk: To, o czym piszesz na blogu i w książce można by podciągnąć pod różne terminy, jak np.: toksyczne związki, kobiety, które kochają za bardzo (KKZB), przemoc emocjonalna, współuzależnienie,
życie z osobą z zaburzeniami osobowości, życie z psychopatą, relacja sprawca-ofiara. Które z tych terminów najbardziej do Ciebie przemówiły, gdy zaczęłaś dla siebie szukać ratunku, tkwiąc jeszcze po uszy w związku
z krzywdzącym Cię partnerem? Nie gubiłaś się w tym bogatym nazewnictwie?
Maja Friedrich: Na początku tak. W miarę jednak tego, jak osoba będąca w przemocowym związku szuka odpowiedzi na pytanie: "co tu się, do cholery, działo?", te terminy zaczynają się układać jak puzzle w spójny
obrazek, bo tak naprawdę te zjawiska wynikają z siebie i są w związku przyczynowo-skutkowym. Dziewczynki wywodzące się z domu, gdzie królowało współuzależnienie, wyrastają na kobiety kochające za bardzo, mające większą
skłonność do wchodzenia w związki z osobnikami zaburzonymi emocjonalnie. Ci znów mają na nie ustawiony swój radar. To z kolei prowadzi do powstania relacji ofiara-sprawca i kółko się zamyka. Kiedyś, na początku tej drogi,
te słowa-klucze nie mówiły mi nic. Były hasłami zbliżonymi do kręgów istot nieradzących sobie ze swoim życiem, niezaradnych, podporządkowanych emocjonalnie, czyli kogoś, z kim ja absolutnie się nie utożsamiałam.
To była nie moja bajka. Ja byłam ta Maja-Zaradna, Maja-Buldożer, Maja-Przenikliwa, która nigdy nie da się nabrać na charyzmatyczne gierki, błyskawicznie rozszyfruje każdą manipulację i nie da się uwikłać emocjonalnie
i finansowo w związek z patologicznym kłamcą. "Mnie to nie dotyczy" - tak myśli duża część kobiet, które pozostają w takich związkach.
Małgorzata Osipczuk: Skąd Twoje upodobanie do słowa PSYCHOFAG?
Maja Friedrich: Ta nomenklatura to nie upodobanie, tylko laicka konieczność. PSYCHOFAG to zapożyczenie ze strony specjalnego projektu badawczego Quantum Future Group
i odnosi się do psychopatów. U mnie psychofag zyskuje nieco inne, zbiorowe znaczenie i przyznaję, że na swój sposób "psychofaga" polubiłam i czuję się matką chrzestną tego terminu użytego w kontekście przemocowych związków.
Kobiecie żyjącej z kimś, kto ją sukcesywnie wykańcza, obraża, zdradza, a jednocześnie stosuje całą gamę technik na przyciąganie, jest naprawdę wszystko jedno, czy jej partner zostałby zdiagnozowany jako narcyz, mizogin,
socjopata, borderline, czy seksoholik. Taka kobieta nie może stawiać diagnoz, może jednak pewne rzeczy u swojego partnera zidentyfikować i bronić się. Ja, na potrzeby bloga, książki i komunikacji z innymi kobietami
dotkniętymi życiem z partnerami o różnych zaburzeniach emocjonalnych, musiałam przyjąć jakieś w miarę czytelne, zbiorcze określenie sprawcy. Jeśli w związku z kimś takim, to my jesteśmy szeroko pojętym DAWCĄ, a partner
BIORCĄ, jeśli ten związek nas degraduje psychicznie i fizycznie, a partner w tym samym czasie kwitnie - nie pozostaje nic innego, jak porównanie takiej relacji do związku pasożytniczego: karmiciel i pasożyt. PSYCHE
- dusza, FAG - pasożyt.
Małgorzata Osipczuk: Czy ludzie z Twojego bliskiego otoczenia dostrzegali oznaki tego, że "coś jest nie tak"? Że cierpisz a partner jest tego przyczyną? Czy dawali o tym znać?
Maja Friedrich: Zaledwie jedna przyjaciółka natychmiast rozszyfrowała jego zachowania. Oczywiście bardzo szybko mojemu byłemu partnerowi udało się mnie przekonać, że ona jest nieodpowiednim dla mnie
towarzystwem. Mój opór nie trwał długo. Chwała jej, bo wytrwała przy mnie bez względu na jego desant, a po jego zakończeniu mnie reanimowała. Z czasem takich "nieodpowiednich" przyjaciół i znajomych okazywało
się w moim otoczeniu coraz więcej. Sukcesywnie moje wcześniejsze kontakty z ludźmi zostały zredukowane do niezbędnego minimum: najbliższej rodziny i koleżanek z pracy. To dla nich przeznaczone były rzadkie
acz sugestywne spektakle: On-Uroczy, On-Ujmujący, On-Kochający. Sama w nich chętnie grałam, bo były ostatnimi wysepkami mojej iluzji tego - onegdaj jakże romantycznego - związku. Gdy "publiczność" znikała z
oczu, charyzmatyczny teatrzyk się zamykał. Zostawał chłodny, wycofany, agresywny człowiek i zdezorientowana ja. Wtedy jednak skoczyłabym do oczu każdemu, kto próbowałby mi powiedzieć, że coś tu nie gra.
Małgorzata Osipczuk: Teraz, z perspektywy czasu, własnych doświadczeń i własnej pracy nad tematem - jak sądzisz, co i jak warto powiedzieć kobiecie uwikłanej w związek z psychofagiem?
Jak być dla takiej osoby użytecznym wsparciem?
Maja Friedrich: To jest właśnie dramat każdej z tych, które ten etap zamknęły, dopracowały się wniosków i tej swoistej postpsychofażej mądrości i... nie znajdują sposobu, na przekazanie podstawowego pakietu
informacji komuś, kto tkwi w takiej relacji. Opór materii jest niebywały. Zdaje się, że każda ofiara przemocy, dowolnej przemocy, najpierw sama musi dojść do określonego punktu granicznego (czyli sięgnąć
swojego własnego dna i granic psychicznej wytrzymałości) i dopiero w tym punkcie otwiera się w niej gotowość na zaakceptowanie pewnych oczywistych oczywistości. Nie ma takich słów, a nawet przykładów,
które mogłyby ją do tego skłonić wcześniej. Przy takiej kobiecie można jedynie trwać w gotowości i czekać aż ten moment wreszcie nastąpi. Trzeba się też liczyć z tym, że może nie nastąpić nigdy.
Małgorzata Osipczuk: Ale Maju chwileczkę, przecież sama opracowałaś obszerną listę tzw. czerwonych lampek ostrzegawczych - zachowań partnera będących swoistym ostrzeżeniem i zapowiedzią poważnych kłopotów,
które wystąpią w związku z osobą tak się prezentującą na wstępie. Założyłam więc, że Twoją intencją jest profilaktyka - edukowanie kobiet ZANIM uwikłają się w toksyczny związek. Teraz mówisz o konieczności
sięgnięcia dna przez ofiarę przemocy. Napisałaś też, cyt. "dorosłam do myśli, że tak naprawdę nikogo nie da się ostrzec". To bardzo pesymistyczne założenie. Liczę na to, że Twoja książka może być pewną
psychoprofilaktyką, porcją wiedzy, która pozwoli potencjalnym ofiarom uchronić się przed wejściem w destrukcyjny dla nich związek, albo pomoże wywikłać się z niego na wczesnym etapie strat.
Maja Friedrich: Nie wierzę w profilaktykę i w uchronienie kogokolwiek przed wejściem w przemocowy związek mimo ostrzeżeń. Ba! Nie wierzę nawet, że można otworzyć oczy komuś, kto w takim związku już tkwi,
ale nie osiągnął stanu gotowości, żeby zdać sobie sprawę z charakteru tej relacji i rozpocząć odwrót. Wierzę jednak, że można pomóc tym, które zaczynają dostrzegać pewne niezdrowe prawidłowości w swoim związku,
łączyć w logiczną całość pewne fakty, zachowania partnera, swój stan, reakcje dzieci i rodziny, niepokojące sygnały z zewnątrz. W tym momencie przeczytanie, "Głów" czy innej pozycji z literatury, z której ja
korzystałam i wymieniłam w książce, może ułatwić podejmowanie decyzji.
Małgorzata Osipczuk: Obyś nie miała racji odmawiając swojej książce walorów profilaktycznych. :-) W każdym razie ja obiecuję eksperymentować i polecać ją tym klientom, którzy gotowi są na biblioterapię.
Myślę bowiem, że jest spora grupa kobiet i mężczyzn, którzy w spadku po trudnej przeszłości rodzinnej otrzymali "pakiet IDEALNEGO DAWCY w bliskich relacjach", co naraża ich na stanie się potencjalną "zdobyczą"
psychofaga i praca w psychoterapii może uczulić na taką możliwość, dać wiedzę uwrażliwiającą na to ryzyko.
Czyli Twoim zdaniem kobiety spotkawszy osobę o psychopatycznym rysie osobowości, która weźmie je na celownik, skazane są na przebycie trudnej drogi w kierunku dna i dopiero dotkliwe cierpienie osobiste daje im
szansę na od-wikłanie się?
Maja Friedrich: Czy wszystkie kobiety? Nie wydaje mi się. Nie znam na ten temat statystyk, ale jednakowoż są typy osobowości, które może nie tyle same nie lgną do osób o rysie psychopatycznym,
ile nie są ich grupą docelową. Za dużo z nimi kłopotów .:-) Może są zbyt wymagające, może zbyt przenikliwe, może wykazują ograniczone zaufanie do pozostałych "użytkowników ruchu drogowego". Dość, że nie
wywołują zainteresowania takich mężczyzn. Takie kobiety właśnie powinnyśmy "podglądać", żeby wypaść z grupy zainteresowania psychofagów. A fakt, że jesteśmy nosicielami "pakietu dawcy" wcale nie oznacza,
że to sobie uświadamiamy. Ja byłam najlepszym przykładem wyparcia - byłam przekonana, że kto jak kto, ale ja wychodząc z takiego, a nie innego dysfunkcyjnego domu, wiem już, jak żyć i kogo omijać. Los to
sobie lubi zakpić z tych, którym brak pokory. :-)
Małgorzata Osipczuk: Dr Hare jeden z rozdziałów swojej książki "Psychopaci są wśród nas", która dla Ciebie była również inspiracją, zatytułował "Wyłudzacze zaufania". Często kobiety wychodząc poturbowane
z destrukcyjnego związku mówią "Chyba już nigdy nie zaufam". Znasz to poczucie? A jednak zdarza się, że ponownie łapią się na podobny lep, ulegają urokowi kolejnego wyłudzacza zaufania. Pewnie czytasz na
swoim blogu takie historie czytelniczek?
Maja Friedrich: Trzeba sobie zdać sprawę z tego, jak szczególną jest trauma psychiczna po życiu z kimś, kogo zaburzenie w głównej mierze polega na patologicznym kłamstwie, manipulacjach i drenażu
emocjonalnym. W pewnym momencie zaczynają wypływać informacje, które w końcowym rozrachunku dowodzą, że kilka albo wiele lat żyłaś w związku, który był jedną wielką mistyfikacją. Coś takiego potrafi
skutecznie zrujnować w kobiecie wiarę we własne zmysły, wykastrować ufność i chęć budowania przyszłości z kimkolwiek oraz sprowadza do parteru jej poczucie własnej wartości. Po pierwsze, taki człowiek
długo nad tym pracował, ciągle partnerkę krytykując, obrażając, zdradzając, ignorując. Po drugie, po zakończeniu takiego związku i po zdemaskowaniu w swoich oczach partnera, kobieta żywi do siebie samej
ogromną złość, że tak długo dawała się okłamywać, kontrolować, umniejszać, że zainwestowała najlepsze uczucia i lata w kogoś, kto od początku nastawiony był na gospodarkę rabunkową na podstawowych
płaszczyznach ich wspólnego życia... i plan mu się udał. Gdybym dostała złotówkę za każdy raz, kiedy słyszałam (lub sama wypowiadałam) zdanie "Jak mogłam być taka głupia?", to rozmawiałybyśmy teraz na
jakiejś miłej, ciepłej wyspie, sącząc drinki z parasolką. Po takich przejściach częsty jest przypadek wycofania, lęku przed ponownym zawierzeniem, bo a nuż ktoś kolejny zechce wyłudzić nasze zaufanie.
Z drugiej strony, kobieta ze zrujnowanym ego może zechcieć szukać potwierdzenia swojej wartości w kolejnych związkach. Znam jednak tylko jeden w ten sposób zrodzony związek, który przetrwał.
Reszta rozpadła się, bo była de facto kontynuacją tego poprzedniego, tyle, że z kimś innym o podobnym rysie psychologicznym. Taka jest cena nieprzepracowania kwestii przyczynowo-skutkowych krzywdzącej relacji.
Ucieczka Do Przodu polega m.in. na pokonaniu tych form zależności od innej osoby i od utwierdzania naszej wartości płynącego z zewnątrz. To znów sprowadza się do wypracowania wyższej samooceny,
a tego nie sposób dokonać w miesiąc, czy dwa.
Małgorzata Osipczuk: Wyobraźmy sobie taki scenariusz: Pan X, osobisty do niedawna psychofag Mai F., wkracza do Twojego życia ponownie. Może włączmy Ślepy Los: przypadkiem spotykacie się na jakiś
wczasach. Dobre nastroje, zaleczone rany, słońce przygrzewa, endorfiny gotowe do skoku wzwyż. On uruchamia swój wyjątkowy męski czar, w końcu ma w zanadrzu całą skrzynkę narzędzi służących do uwiedzenia. I...?
A zaraz... może raczej na Ciebie zadziała nie tyle osobisty urok, co na przykład jego choroba, klęska i sprzysiężenie się całego świata przeciwko biedakowi, i sygnał "Pomóż mi, tylko Ty wiesz jak/Ty możesz"?
Jesteś pewna, że wyzwoliłaś się spod jego uroku i władzy? Moje klientki w gabinecie często wyrażają obawę czy były partner znów ich kiedyś nie usidli, czy osobista Siła, która w nich wzrasta nie rozpadnie się
kiedyś w pył w zetknięciu z determinacją psychofaga? W końcu większość z nich odchodziła nie raz, jak w pułapce obrotowych drzwi: skok na zewnątrz a za chwilę znów w środku związku - i od nowa. Masz ochotę im
coś powiedzieć?
Maja Friedrich: Świetne pytanie! Sama mam ochotę je zadać machającym szabelką dziewczynom, które miesiąc wcześniej rozstały się z toksycznym partnerem i buńczucznie oświadczają, że są już po
drugiej stronie mostu. Tyle tylko, że za chwilę znów biegają po tym moście: tam i z powrotem.
W moim przypadku odpowiedź brzmi: mój były partner nie ma już wstępu do mojego świata i nie ma już żadnej władzy nade mną. Co nie oznacza, że nie wywołuje emocji, że nadal się nie wzdragam,
bo to była poważna trauma. Do dziś potrafi mi się też przyśnić, że na powrót go przyjmuję i wtedy żywię do siebie autentyczne obrzydzenie. Tak jak palaczom na odwyku też czasem śni się, że się złamali i zapalili.
W moim przypadku długo, zbyt długo każdy scenariusz był możliwy. Psychofagi rzeczywiście są mistrzami budowania nastroju i kamuflowania sideł. W zależności od "celu" to będzie charyzmatyczny, swobodnie poruszający
się w "sferach" bon vivant, albo poranione, zaszczute zwierzątko, szukające ratunku i schronienia w objęciach "Tej Jedynej". Doskonale rozumiem szarpaninę Twoich pacjentek i ich brak zaufania do siebie samych.
To jest autentyczna wojna rozsądku z emocjami. Dwie głowy walczą, a ty nie wiesz, po stronie której z nich masz się opowiedzieć.
Nie zapominajmy też, że od początku uciekania, czyli od dwóch lat, obracam się w kręgach kobiet, których historie pozwoliły mi uświadomić sobie, jak schematyczna i przewrotna jest taktyka takich, jak on.
Na blogu ja pomagałam moim Czytelniczkom swoim pisaniem, a one mnie swoimi historiami. Wcześniej podobną pomoc uzyskałam od dziewczyn z grupy wsparcia. Zestawienie własnej historii z niemal identycznymi historiami
innych kobiet, prześledzenie dynamiki takich związków - to doskonała szczepionka. To właśnie czytając i słuchając historii innych poturbowanych dziewczyn przekonywałam się, że partnerzy z zaburzeniami emocjonalnymi
są odlani z tej samej wadliwej sztancy. Ostatecznie każda z nas chciałaby, żeby jej związek z mężczyzną był wyjątkowy, a z psychofagiem to jest niemożliwe.
Jest bardzo istotny element, który warto uświadamiać kobietom, które już podjęły decyzję o zakończeniu toksycznego związku, ale nadal są emocjonalnie uzależnione od "panów niewłaściwych".
Trzeba, żeby - na ile potrafią uczciwie - odpowiedziały sobie na pytanie, jaki był faktyczny ich stan w trakcie takiego związku. Czy ich psychika, ciało, relacje ze znajomymi, życie zawodowe
przeżywało rozkwit, czy wręcz odwrotnie? Dla kobiet, podejmujących kolejną nieudaną próbę zawalczenia o siebie - to właśnie zdaje się być dobrą podpowiedzią: "Zastanów się, czy sama sobie się
w tym związku podobałaś, czy tylko próbowałaś się przypodobać komuś, kto może wcale nie był tego wart".
Mogę też im powiedzieć swoją ulubioną kwestię: po każdym życiowym przełomie dostajemy kolejną szansę na stanie się ulepszoną wersją samej siebie. Trauma postpsychofagowa związana jest z
ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Warto z niego skorzystać jako detonatora. Na rozpaczy, złości, przerażeniu i chęci zmiany tego stanu - można daleko zajechać. Warto jednak uprzednio wyznaczyć właściwy kierunek.
Małgorzata Osipczuk: Jak się teraz miewa Maju Twoje Zaufanie Do Mężczyzn?
Maja Friedrich: Stopniowo odbudowuję pojęcie mężczyzna. Zaufanie zapewne pojawi się w ślad za tym. :-)
Małgorzata Osipczuk: Z jakich narzędzi korzystałaś w swojej walce o siebie? Czy była w tym psychoterapia?
Maja Friedrich: Podstawowe narzędzie, to kategoryczne odcięcie się od przemocowego partnera - zasada ZERO KONTAKTU. Uważam też, że kobiety, które oprócz elementów przemocy,
odnotowują powtarzające się fakty świadczące o nieuczciwości partnera powinny albo natychmiast od niego odejść i zakończyć wszelkie więzi formalno-prawne, albo (jeśli nadal mają wątpliwości)
gruntownie zbadać jego przeszłość. Tu chodzi o ich bezpieczeństwo i nie ma w tym nic wstydliwego. Ratunkiem dla mnie okazała się wiedza faktograficzna na temat tego człowieka. Po rozstaniu z
nim wypływały kolejne oburzające fakty, jednoznacznie potwierdzające, kim był. Dziś zwyczajnie wstydzę się swojego z nim związku i po rozstaniu zadbałam o to, żeby nigdzie jego nazwisko nie figurowało obok mojego.
Oprócz powyższego, w książce, w rozdziale "Uciekaj albo walcz" zawarłam 22 przećwiczone na własnym żywym organizmie wskazówki, ale i tak w decydujących momentach każda kobieta musi sobie sama wypracować
własny zestaw survivalowy. Trudno tu streścić wszystkie, ale osobiście za najpotężniejszy oręż uznaję samoświadomość i wiedzę. Nie przypominam sobie, żebym taką ilość literatury pochłonęła nawet podczas studiów
(filologicznych!). Uważam, że każdej partnerce zaburzonego emocjonalnie człowieka na początek potrzebna jest podstawowa wiedza o schematach jego działania - właśnie po to, żeby wyłapać pewne prawidłowości i móc
się przed tym bronić. Jak ugramy trochę czasu, odizolujemy się od jego ataków i trochę się uspokoimy, to pora na kolejny szczebelek - samopoznanie. I to jest dopiero fajna zabawa. Poznawanie własnych preferencji,
priorytetów, ograniczeń, dysfunkcji, tego co nam się NAPRAWDĘ podoba i tego co NAPRAWDĘ nie lubimy. I tu dostrzegam rolę dobrze poprowadzonej terapii.
Niestety ale, z całym szacunkiem dla Ciebie, Małgosiu, i Twojego środowiska zawodowego, na kobiety po takich związkach czyha mnóstwo pułapek. Wbrew pozorom bardzo trudno jest trafić na naprawdę
dobrego terapeutę, który na "dzień dobry" nie walnie rozmontowanej emocjonalnie kobiecie: "Kiedy w związku pojawia się problem, to winne są obie strony". To jest to samo, co robił sam psychofag:
pozbawianie kobiety wiary we własny zdrowy osąd przemocowej sytuacji i wpędzanie nas, w i tak już rozdmuchane, poczucie winy. Ja miałam dużo szczęścia w doborze pomocy terapeutycznej.
Małgorzata Osipczuk: Wtrącę Ci się w zdanie Maju, korzystając z okazji uczulę na kwestię odpowiedzialnego wyboru specjalisty do współpracy psychoterapeutycznej. Psychoterapeuta, który ma pomóc
osobie poturbowanej przez przemoc (emocjonalną i każdą inną) powinien zdobyć szlify w temacie przemocy. Bo jeśli z przemocą ma do czynienia - nie może być neutralny i wielostronniczy. Przemoc jasno definiuje
rozdział odpowiedzialności i winy na partnerów. To jest kwestia wykształcenia i doświadczenia terapeuty, o które warto pytać na etapie wybierania specjalisty.
Maja Friedrich: Święte słowa! Tak samo jak nie ma jednego lekarza od wszystkich bolączek ciała, tak samo nie ma jednego terapeuty od wszystkich bolączek psychiki. Dlatego jestem zdania, że
ofiary przemocy powinny szukać terapeuty tak samo, jak się szuka, powiedzmy, kardiologa po odbytym zawale - świadomie, wypytując znajomych o skuteczność, szukając opinii w Internecie. Powinny też
działać dwutorowo - żadne szkoły nic nie dadzą, jeśli nie uczymy się samodzielnie w domu. Nie można się w całości zdać tylko na pomoc terapeuty. Trzeba nad sobą pracować i poszukiwać technik, które
w tandemie z psychoterapią dadzą pożądany rezultat.
W moim przypadku, nie mam co do tego wątpliwości, spisanie "Głów", a potem założenie bloga zadziałało, jak swoista autoterapia. Ja bez tego pisania na bank zarobiłabym psychiczną implozję,
więc wolałam eksplodować blogiem i książką. Idąc tym tropem z dwiema przyjaciółkami założyłyśmy blog pod nazwą "Terapia przez pisanie", gdzie poruszamy ważkie dla nas tematy i promujemy tę,
znaną już na świecie, postać samoleczenia i rekonwalescencji po wszelakich traumach. To nie jest miejsce do wyżalania się, tylko do... opowiedzenia samej sobie, w pisemnej formie, historii swojego
życia, uwieńczenia tego refleksją i wnioskami na przyszłość. To działa, jak swoiste spojrzenie na siebie z boku, oczami obcego człowieka. Nam to pomogło uzewnętrznić zalegającą krzywdę, zdjąć z
siebie stygmat ofiary, sprecyzować mechanizmy, które nami powodowały. Niby nic wielkiego. Nie odkryłyśmy Ameryki, ale, kto wie, może siebie?
Małgorzata Osipczuk: Zatytułowałaś blog i książkę "Moje dwie głowy". Ta koncepcja "dwóch głów", dwóch części JA, dialogujących ze sobą, współpracujących ze sobą lub niesłuchających się - wydaje
mi się bardzo użyteczna jako punkt wyjścia do zawalczenia o siebie. Racjonalność kontra Emocjonalność. Dwóch niezwykle silnych i mądrych pracowników w Twojej firmie "JA". Udaje Ci się sztuka zarządzania tym zespołem?
Maja Friedrich: Dziś już łatwiej, choć jest to strasznie niesforny zespół. Większość swojego życia byłam osobą bardzo emocjonalną i pierwsze skrzypce należały właśnie do emocji. Rozsądek co najwyżej
zmiatał stłuczkę w wyniku tego powstałą. To nie był dialog tylko rządy autorytarne. Zmiana układu sił jednak musiała nastąpić po tak ewidentnej pomyłce głowy emocjonalnej. Najgorszy był moment mniej więcej dwa
lata temu, kiedy borykałam się z podjęciem decyzji o zakończeniu związku. To jest dramatyczny okres dla każdej kobiety w takiej sytuacji. Walczysz jednocześnie z obsesją toksyka grającego na twoich emocjach i
ze sobą samą. Jedna głowa widzi, jak wielkie zniszczenia powoduje taka relacja, druga głowa z uporem maniaka odgrzewa kotleta marzeń i iluzji. I tak non stop, 24 na 7.
Tytuł "Moje dwie głowy" jest więc wyraźnym sygnałem, o kim tu będzie mowa. Nie o sprawcy, tylko o ofierze. O jej powolnym wchodzeniu w świat obłędu, a potem o jej drodze wychodzenia z wyniszczającego
układu, o jej potknięciach i powstaniach, rozterkach i stanach emocjonalnych. Psychofag jest tu istotną składową, ale zaledwie w charakterze "bohatera drugiego planu". Trudno bowiem opowiedzieć o zjawisku
i mechanizmach przemocy całkowicie pomijając udział sprawcy.
Literatura anglojęzyczna obfituje w książki - wspomnienia partnerek narcyzów, socjopatów, borderów, alkoholików. Zaskakujące jednak jest to, że w większości przypadków już same tytuły sugerują:
ta książka jest o tym panu. Fragmenty "Głów" wiszące w innych miejscach miały dla odróżnienia od mojego własnego bloga tytuł roboczy "Psychofag w moim sercu". Wycofałam się z tego, kiedy zdałam sobie
sprawę, że przecież raz w życiu już nadałam temu człowiekowi niezasłużoną rangę. Nie widziałam powodu, żeby robić to ponownie i to we własnej książce. Że już nie wspomnę o tym, jak potwornie tandetny
był to tytuł. :-) Nawet jak na tytuł roboczy.
Małgorzata Osipczuk: Co jest Twoim zyskiem po związku pełnym strat? Włożyłaś sporo wysiłku najpierw w odwikłanie się z destrukcyjnej relacji, potem w zawalczenie o swoje potrzeby,
w końcu w prowadzenie bloga, napisanie i wydanie książki - jaki jest bilans na teraz?
Maja Friedrich: To kolejny rozdział z książki: "Profity neofity". Doliczyłam się ich dziewięciu, ale skupię się na tym najważniejszym. Jest nim zaufanie do siebie. To wielki komfort polegać na sobie
samej, swojej intuicji, wewnętrznym głosie i swoich decyzjach. Decyzjach przedyskutowanych tym razem przez obie głowy na zasadach równości.
Koniec związku z psychofagiem, to początek związku ze sobą. To wtedy identyfikuje się wartości, które mają dla nas tak naprawdę znaczenie. Dziś, po przepracowaniu tego, co się w moim życiu wydarzało,
sama nie wiem, jak mogłam pozytywnie odpowiedzieć na "ofertę" kogoś takiego, jak psychofag. NLP-iarska paplanina o wyidealizowanej miłości, kiczowate hipnotyzerstwo niepoparte żadnym realnym działaniem
na rzecz związku i moich potrzeb, zapalająca wszystkie czerwone lampki przeszłość, pogłębiające się i nieodwzajemnione żerowanie na moim czasie, zaangażowaniu i wsparciu. Słowo, które teraz przychodzi
mi na myśl po odrobieniu zadania "psychofag" to WSPÓŁMIERNOŚĆ. Dziś, w każdej relacji - macierzyńskiej, damsko-męskiej, przyjacielskiej, zawodowej -bacznie przyglądam się występowaniu tego czynnika.
Zaczęłam rozsądnie dozować siebie.:-) To nie rodzi frustracji i pozwala szybko wyłapać krzywdzącą relację. Jest uczciwe wobec innych i wobec mnie samej.
Małgorzata Osipczuk: Czy mężczyźni też mają po co czytać Twoją książkę? Czy to przesłanie zarezerwowane tylko dla kobiet?
Maja Friedrich: W ślad za fachowcami jestem przekonana, że zaburzenia osobowości nie mają płci. Spotkanie na swojej drodze kogoś, kogo życiowym zadaniem jest wyrachowane wykorzystanie i
skrzywdzenie maksymalnej ilości ludzi, może się przydarzyć każdemu. Wstrząs i dramat jest ten sam, niezależnie od tego, czy przytrafiło się to kobiecie, mężczyźnie, w związku hetero-, czy homoseksualnym,
w domu, czy w pracy.
To, że kobiety ze swoim dramatem chętniej się ujawniają, również w takich miejscach jak mój blog? No cóż. Zapewne jest tak, że społeczeństwo daje nam więcej przyzwolenia na bycie ofiarą przemocy.
Mężczyznom niejako "mniej wypada" wpadać w sidła własnych emocji, sterowanych przez zręczne manipulantki, pasożyty emocjonalne żeńskiej płci. Zapewne panowie dla niepoznaki nazywają ten typ relacji
jakoś inaczej i stąd wydaje się, że doświadczanie przemocy emocjonalnej zarezerwowane jest tylko dla kobiet. Jednak psychiki nie da się oszukać i każdy w sytuacji wiktymizacji poszukuje wsparcia,
wskazówek, poczucia, że nie on jeden tak ma. Myślę, że bardziej lub mniej otwarcie panowie również sięgną po "Głowy".
Zupełnie nie wiem, jak proces odwikływania się wygląda u mężczyzn. Piszę o kobiecie i dla kobiet, bo w 99% przypadków to one są zauważalne w miejscach, w których się mówi o przemocy:
stowarzyszenia, grupy wsparcia, fora, blogi, akcje społeczne. Mężczyzn tam nie uświadczysz. Wiem jednak, że pojawiają się u psychoterapeutów. Zapewne w zaciszu gabinetu, indywidualnie
łatwiej im zdjąć to społeczne ograniczenie, że "Chłopaki nie płaczą".
Panowie, jakby co, umówmy się, że kupujecie tę książkę dla fikcyjnej siostry żyjącej w przemocowym związku.
Małgorzata Osipczuk: A nie obawiasz się Maju posądzenia o mizoandrię (nienawiść lub silne uprzedzenie w stosunku do mężczyzn)?
Maja Friedrich: Nie. Nie obawiam się żadnych posądzaczy. Udało mi się już wyzwolić z genu wasala i z imperatywu podobania się całemu światu. Ja wiem, co działo się w moim życiu i wiem,
jaki jest mój stosunek do mężczyzn (zwłaszcza jako matki jednego z nich), a jeśli ktoś ma jakieś błędne domniemania, to nie jest mój problem. Z książki jasno wynika, że nie dolega mi żadna
inna postać uprzedzenia oprócz uprzedzenia do intencjonalnego krzywdzenia innych dla własnej frajdy. Przecież nie obrażę się na wszystkich mężczyzn przez jednego psychofaga! No heloł! :-)
Oprócz tego jestem w takim wieku i w tej szczęśliwej sytuacji życiowej, że mówienie źle o wszystkich panach nie wchodzi w rachubę. Zostawiam to paniom, które już nie mają planów związanych
z męskim światem. Ja z nim mam jeszcze coś do załatwienia. :-)
Małgorzata Osipczuk: A propos syna... Jak on zapatruje się na pomysł wydania książki, która dotyka też części jego historii życia?
Maja Friedrich: Często się zastanawiałam, czy gdyby nie syn, to udałoby mi się wyrwać z tej relacji w równie szybkim tempie. Sama pochodzę z domu, który był podporządkowany
pijackim cyklom alkoholika. Mojego ojczyma. Mama, będąc kobietą współuzależnioną (podobnie jak kiedyś jej własna matka), nigdy nie zdecydowała się na odejście od rujnującego jej i moją
psychikę człowieka. Mimo moich próśb. To jest rzecz, którą własnej matce trudno jest wybaczyć. Człowiek, któremu obie chciałyśmy ufać, zamienił 20 lat naszego życia w piekło, a ona stawiała
swój lęk separacyjny i strach przed samotnością ponad krzywdę psychiczną swojego dziecka. W moim związku z psychofagiem nastał taki moment, kiedy skala emocji wywoływanych przez jego zdrady,
kłamstwa, manipulowanie mną i dzieckiem sięgnęła zenitu, a ja nadal wpuszczałam go do swojego życia na kolejny "okres próbny", po którym wychodziłam jeszcze bardziej przerażona skalą jego perfidii,
poniżona i wycieńczona.
I pewnego razu, po kilku miesiącach takich jazd, mój wówczas 14-letni syn, który patrzył na powolną moralną śmierć swojej matki, poprosił: "Mamo, nie schodź się z nim więcej. Chcesz, żeby nas znów oszukał?"
Wtedy stanęły mi przed oczami wszystkie takie same sceny i moje rozmowy z mamą. Kubeł zimnej wody. Nie mogłam tego samego zrobić mojemu dziecku. Ucieczka nie nastąpiła od razu, ale to już była kwestia czasu.
Syn bardzo mnie wspierał w całym procesie, kibicował, chociaż i on przecież też rozstawał się z własnymi iluzjami.
W temacie bloga, książki, wszystkich moich znajomości z tych kręgów się wywodzących ma pełną orientację. Z satysfakcją i nawet dumą oceniał okładkę książki, interesował się procesem wydawniczym, zawiłościami
technicznymi prowadzenia bloga. Jednak w naszym domu na ten temat już co do zasady się nie mówi. Nie widzę powodu, żeby go tą tematyką przeciążać. To, co widział i tak powoduje, że na te tematy wie więcej
niż niejeden jego równolatek. Wydaje mi się, że najważniejszą lekcję z tego wszystkiego zaczerpnął: wie, że jego mama szanuje jego zdanie i nie pozwoli obcemu, zdemoralizowanemu człowiekowi zniszczyć
NASZEGO WSPÓLNEGO życia. Zobaczył też na własne oczy, że jeśli związek cię wyniszcza, to można w sobie znaleźć siły, żeby z niego zrezygnować i życie toczy się dalej a nawet lepiej. Może też kiedyś
sam nie zechce okłamywać żadnej kobiety, bo widział, jak strasznym dramatem kończy się to dla całej rodziny. Życie pokaże. Póki co, jest pogodnym, otwartym nastolatkiem ze swoimi pasjami, a ja mam
świadomość, że zdołałam przerwać łańcuch wielopokoleniowej zależności od toksyka i dałam mojemu dziecku szansę, której mnie kiedyś nie dano.
Małgorzata Osipczuk: Najpierw poznałam Twojego bloga, Maju. Intrygowało mnie, że na forum portalu, którym się opiekuję, co chwila któraś z kobiet polecała go innym. Odnalazłam na stronach
internetowych przynajmniej kilkanaście zapewnień o kupnie Twojej książki, mimo, że nikt jej jeszcze w ręku nie miał. Masz wierne czytelniczki, które odliczają dni do premiery. A tymczasem polskie
wydawnictwa nie chciały wziąć "Moich dwóch głów" pod swoje skrzydła...
Maja Friedrich: Powiedzieć Ci na ucho prawdę? Kiepsko się starałam. :-) :-) :-) Rzeczywiście rozesłałam "Głowy" do wydawnictw, ale w czasach, kiedy na e-maile redakcji wpada tysiące nowych
i bardziej chwytliwych niż przemoc emocjonalna propozycji wydawniczych, podobno należy poprzeć swoją książkę wizytą i to nie jedną. Zwyczajnie nie miałam na to czasu. Jedno wydawnictwo odpowiedziało
jednak na mój e-mail, dwa kolejne zgłosiły się do mnie nie indagowane. Jedno z nich chciało brać na pniu, ale miało problem z tym, że nie jestem fachowcem - psychologiem, psychiatrą. Według mnie, nie
ma jednak lepszego speca w temacie przemocy niż uświadomiona ofiara po przejściach. Wydawnictwa widzą to jednak inaczej - zupełnie jakbym bez "pieczątki" specjalisty nie miała prawa ani czuć tego, co
czułam, ani dochodzić do tych wniosków, do których doszłam. Wydawnictwo wyraziło zainteresowanie, ale pod warunkiem zmiany formatu "Głów" w kierunku beletrystyki. W pradawnych czasach, mój nieaktywny
już dziś gen wasala zgodziłby się na wszystko "tylko mnie weźcie". Teraz już nie. Uparłam się na tę swoją gatunkowo zmiksowaną postać "Głów". Zachęcona ilością wejść na mojego bloga, poparciem przyjaciół,
rodziny i jednak zainteresowaniem owych, dość poważnych wydawnictw, postanowiłam nie iść na kompromisy tylko wydać to tak, jak ja chcę. Byłam w tej sytuacji, co moje Czytelniczki i wiem, co do nich może
trafić, będę więc przy tym obstawać. Generalnie jednak dla wydawnictw sam temat jest "nierokujący" i mało opłacalny. I ponoć też niszowy, z czym absolutnie się nie mogę zgodzić, ale jestem w stanie
zrozumieć wydawnictwa. To ostatecznie nie są organizacje non profit. Oni wydają dla pewnego zysku finansowego. Ja chcę wydać książkę dla innego rodzaju zysku - dla przyjemności uczestniczenia w "podaj dalej",
choć nie bez finansowego ryzyka. No cóż: no risk - no fun. :-) Faktem jednak jest, że brak w naszym kraju organizacji dofinansowujących tego typu wydawnictwa i mamy płody w postaci wybitnie niskiej "przeciwprzemocowej"
świadomości. Tu jest jeszcze dużo do zrobienia.
Małgorzata Osipczuk: Jestem pod wrażeniem wspaniałej okładki autorstwa Tomasza Alena Kopery - maczałaś w tym palce? Miałaś jakiś wpływ na jej koncepcję?
Maja Friedrich: Na myśl o tej okładce uśmiecham się do siebie. Jestem miłośniczką surrealizmu. Te obrazy są jak sny i oglądając je odpoczywam. Kiedyś podczas swoich wycieczek po
Internecie w poszukiwaniu kolejnych surrealistycznych perełek natknęłam się na obraz pana Tomasza "Awakening" ("Przebudzenie") i ten obraz już nie chciał mi wyjść z głowy. Jakiekolwiek inne obrazy,
grafiki, zdjęcia później "przymierzałam" do okładki, ciągle miały podstawową wadę - nie były "Przebudzeniem" Tomasza Alena Kopery. Pewnego dnia postanowiłam napisać do pana Tomasza i w odpowiedzi
otrzymałam przemiły e-mail ze zgodą na wykorzystanie obrazu na okładkę. Pan Tomasz poszedł o krok dalej niż mogłam mieć nadzieję: do celów pierwszej, pilotażowej edycji użyczył praw do obrazu bezpłatnie.
Małgorzata Osipczuk: Zadaję sobie pytanie - jak to możliwe, że przy czytaniu książki na tak poważny temat wciąż wybuchałam śmiechem? Zatrzymało mnie to. Spróbowałam sobie wizualizować
Maję Piszącą, jak siedzisz przy laptopie i przekształcasz swoje myśli w słowa na ekranie. Piszesz o rzeczach, do których niejedna kobieta nie przyznałaby się, raczej ze wstydu zamilkła - a
Ty relacjonujesz niechlubny kawałek swojego życia bezpośrednio, bez woalu. A jednak z ogromną swadą i poczuciem humoru. Wiele określeń, metafor pozwoliłam sobie zapożyczyć na przyszły użytek i za nie dziękuję.
Ale powiedz, czy Ty Maju bawiłaś się setnie przy pisaniu tej jakże odsłaniającej Cię książki, podobnie jak ja momentami przy jej czytaniu? Czy raczej bliżej Ci było do pokutniczego żalu, smutku
związanego z bilansowaniem siebie? A może pisałaś w zawrotnym tempie napędzana adrenaliną wyzłaszczając się ostatecznie na osobistego - jakiś czas temu Twojego - psychofaga? Albo była to emocjonalnie
jeszcze inna przygoda?
Maja Friedrich: Przygoda to się zaczęła dopiero, kiedy w mojej głowie zapadła decyzja: "Wydam to. A bo co? Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni." :-) Nie wiedziałam, że wydanie własnej
książki to taki ekscytujący proces. Do tego momentu jednak chodziło tylko o jedno: wydalić niestrawne. Wymieniłaś prawie wszystkie stany, które towarzyszyły pisaniu trzonu tej książki. To dlatego zapewne
tak trudno przypisać ją wprost do jednego gatunku - poradnik, wspomnienia, romansidło z trupem w szafie, a dla niektórych to w ogóle science fiction. Mix gatunków i mix uczuć. Jak to w postpsychofagozie.
Ta książka "pisała się" w miarę mojej detoksykacji i wzrostu świadomości. Przechodziłam wszystkie etapy charakterystyczne dla dziewczyn, które są po takich samych przejściach, jak moje.
Tak naprawdę są to wszystkie stany towarzyszące żałobie, tyle że żałobie po iluzjach i po naszej ufności. Z wymienionych przez Ciebie nie napędzał mnie jedynie pokutniczy żal i wstyd, bo to nie
ja powinnam się wstydzić. Prędzej już upokorzenie i oczywiście złość do siebie, że nie potrafiłam stanowczo i konsekwentnie reagować na przejawy zwyrodnialstwa w odpowiednim momencie. Nie miałam
też wrażenia, że w sposób szczególny z czymś się obnażam. Kiedy zaczynałam pisać książkę nie miałam w planach jej wydania więc nie miałam też pokusy lakierowania rzeczywistości. Kiedy się na
wydanie zdecydowałam, to miałam już świadomość, że wszystko, o czym opowiadam, jest udziałem sporej grupy kobiet, które nie znajdują pomocy właśnie przez ów fałszywy wstyd. Takie kobiety w
stanie ostrym najlepiej czują się w gronie tych, które przećwiczyły te same emocje i umieją o tym mówić szczerze do bólu.
Przy pisaniu książki, nie tyle dobrze się bawiłam, ile zwyczajnie zdrowiałam, porządkowałam swój mózg. Czułam, że ten szlam schodzi ze mnie z każdą napisaną literą. Dziewczyny po przejściach
z psychofagami "lubią" się zamknąć w sobie. Ja dostałam autentycznej fobii społecznej na całe miesiące więc miałam sporo czasu na pisanie. :-) Żeby jednak nie zwariować musiałam zacząć się z tego
śmiać. Śmiech jest tym wentylem, przez który schodzi nadmiar ciśnienia, które potrafi zabić.
Widzisz? Skoro ty się śmiałaś, to dziewczyny w stanie ostrym przynajmniej się uśmiechną a to już ogromny sukces! Dlatego w książce odrzuciłam styl stricte cierpiętniczy. On nawet do mnie nie pasuje.
Nawet w realu nie umiem się długo utrzymać w patetycznej i wyfrakowanej konwencji a co dopiero we własnych wspomnieniach.
Zauważyłam też, że dziewczyny, które trafiały na mój blog oraz te piszące książki o swoim związku z psychofagiem charakteryzują się ogromnym poczuciem humoru. Czasem nawet myślę, że właśnie takie
- witalne, pogodne, instynktownie zaprogramowane na przeżycie jednostki mają szansę skutecznie wyrwać się z krzywdzącej relacji. Ale może to zbyt daleko idący wniosek. Zbyt mało ofiar jeszcze znam,
żeby popełniać takie konkluzje. Ty, jako terapeutka, zapewne miałabyś więcej na ten temat do powiedzenia.
Małgorzata Osipczuk: Jako, że poznajemy swoje możliwości w konfrontacji z kryzysem, swoją siłę dzięki pokonaniu przeciwności to możemy wytłumaczyć Twoją obserwację jako wydobycie uśpionych,
zapomnianych lub wcześniej nieznanych ZASOBÓW, które w pełni ujrzały światło dzienne po wygranej walce o siebie. Z pewnością są cechy osobnicze, które będą ułatwiać wychodzenie z toksycznego związku,
ale zakładam, że każda ofiara przemocy ma w sobie zestaw wystarczających zasobów do podjęcia walki o siebie, zresztą każda tę walkę wielokrotnie podejmuje. Dobrze, jeśli zbiegnie się to z zasobami
zewnętrznymi, np. w postaci przyjaciół, rodziny, grupy wsparcia, niezależności finansowej, dostępnej wiedzy lub fachowej pomocy instytucjonalnej, specjalistycznej.
Maju, wypisałaś się już z wszystkiego w temacie Uciekania Do Przodu od destrukcji?
Maja Friedrich: Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Czasem wydaje mi się, że temat już przerobiłam, przemieliłam i biegnę już drugie okrążenie. Im więcej jednak poznaję
dziewczyn-uciekinierek, tym lepsze określenia dla pewnych mechanizmów i zjawisk znajduję. A ponieważ nadal jeszcze pamiętam własne reakcje, emocje związane z życiem w toksynie i wyzwalaniem się
z niej, to ciągle wydaje mi się, że mogę powiedzieć tym dziewczynom coś ważnego. Może właśnie to coś będzie kroplą, która przeleje ich bezdenny dzban wybaczania partnerowi kosztem siebie.
Małgorzata Osipczuk: Będzie faux pas kupić koleżance Twoją książkę na prezent?
Maja Friedrich: Jeśli ma problem, a go sobie nie uświadamia, zaprzecza, wypiera, to będą wyrzucone pieniądze. Jeśli natomiast zaczyna jej coś dzwonić i zaczynają się zapalać czerwone lampki,
to najpierw proponuję dać jej link do bloga i obserwować. Jeśli za kilka dni zadzwoni i zachrypniętym głosem powie "Jak mogłam być taka głupia?" - proszę o telefon. Przyślę książkę na sygnale.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Maja Friedrich - autorka książki "Moje dwie głowy", twórczyni bloga http://mojedwieglowy.blogspot.com/, filolog, tłumacz przysięgły, menedżer, matka synowi, przyjaciółka, społeczniczka,
pasjonatka literatury, naładowany energią gejzer, właścicielka psa rasy "jamblador z domieszką czegoś jeszcze". Znawczyni zjawiska psychofagii i współuzależnienia, po przyspieszonym kursie życia,
intensywnej biblioterapii, psychoterapii indywidualnej i grupie wsparcia online. Jak nikt potrafi wyjaśnić obrazowo, co to jest przemoc emocjonalna. Posiadaczka poczucia humoru i odwagi w dużej dawce.
Szybko zaproponowała przejście na Ty - z Mają inaczej się nie da :-)
Małgorzata Osipczuk - psycholog, psychoterapeutka systemowa, pracuje tradycyjnie i online, szczególnie w obszarach terapii par i terapii indywidualnej po kryzysach i traumach,
wspiera w budowaniu w sobie "Sprawcy Swojego Życia", czasem szkoli. Redaktor Portalu Pomocy Psychologicznej www.psychotekst.pl,
prezeska Stowarzyszenia "INTRO". Popełniła artykuły, e-booki, książkę, znaczy lubi pisać i czytać, i rozmawiać. Udomowiła siebie wraz z córką, mężem i dwiema wyżło-psinami "o trudnej przeszłości".
|
|
|